Jeśli trafiłaś/trafiłeś tutaj dzięki linkowi z portalu społecznościowego, znasz zapewne fragment „Młota na czarownice” autorstwa dominikanów Henryka Kramera i Jakuba Sprengera (przytaczam go poniżej). Na tym krótkim akapicie można by z powodzeniem oprzeć niejedną rozprawę doktorską. Dość powiedzieć, że książka ta, powstała za sprawstwem pośrednim ówczesnego papieża – Innocentego VIII – była bardzo poważną pracą, „rzetelnie” opisującą „rzeczywistość”. To był ówczesny bestseller! Przez pierwsze trzydzieści lat XVI w. książka ukazała się w trzynastu reprintach i dorobiła dwudziestu nowych wydań. Tylko biblia miała lepszą sprzedaż. Kłopot w tym, że między innymi za sprawą tego „dzieła” w latach 1400-1800 odbyło się prawdopodobnie aż osiemdziesiąt tysięcy procesów o czary, w pięćdziesięciu tysiącach przypadków zakończone – niezwłocznie i skrzętnie wykonanym – wyrokiem śmierci (dane szacunkowe). W przytłaczającej części przypadków podsądnymi były kobiety.
Dlaczego o tym piszę? Jak wspomniałem przytoczony cytat z „Młota na czarownice” jest tak głęboki i wielowątkowy, z perspektywy naszej współczesnej wiedzy, że można by o nim napisać tysiące stron. Łatwowierność, prymitywność, psychologia manipulowania tłumem (technika polegająca na stworzeniu wroga, wzbudzenia strachu), biologia, wiara w autorytety, transplantologia, mity i wykorzystywanie religii dla własnych celów – to tylko niektóre zagadnienia ilustrowane tym krótkim tekstem. Właśnie mitami dotyczącymi religii (to jest liczba mnoga), genezą ich powstania, ich obalaniem, zajęli się w książce „50 mitów o religiach” John Morreall i Tamara Sonn. (Od teraz piszę już tylko o tej książce).
Autorzy, co widać od razu, są naukowcami. Widać po języku. Taka moja refleksja: naukowcy piszący książki dla szerokiego grona odbiorców mają ogromny problem. Z jednej strony reżim prac naukowych i rzetelność zawodowa karze im opisywać myśli precyzyjnie, korzystać z szerokiego wachlarza fachowego słownictwa, wzbogacać pracę cytatami i naszpikować ją bibliografią. Tyle że dla masowego odbiorcy to jest po prostu nudne, nie do przetrawienia. Są więc tacy, jak Irvin D. Yalom, czy Richard P. Feynman, którzy całkowicie odchodzą od naukowości swoich prac. Sypią anegdotami, czasem nawet beletryzują swoje opowieści, piszą językiem prostym, lekkim i wciągającym. Inni próbują znaleźć jakiś złoty środek. Podpierają swoje tezy bogatą bibliografią (przytaczając ją zgodnie z regułami prac naukowych), uwiarygadniają się erudycją, ale starają się pisać prosto i czytelnie. Powstają wówczas książki ciekawe w treści, ale niezbyt lotne w formie.
Do tej właśnie grupy zaliczam „50 mitów o religiach”. Tekst niby nie wciąga, nie sprawia przyjemności czytanie, ale treść wynagradza tę niedogodność po pięćdziesięciokrotność (trudne słowo do napisania, ale nieprzypadkowe). Autorzy przytaczają mity o religiach (również o ateistach i agnostykach), udowadniają ich istnienie i rozprawiają się z nimi. Co mnie w tej książce zachwyciło, to bezstronność autorów. Prawdziwa rzetelność naukowa, obiektywizacja opinii. Przypomnę, że poruszamy się w bardzo delikatnej sferze – duchowości, religijności, potrzeby przynależności i akceptacji, ksenofobii. Już samo publiczne wejście w ten świat wymaga odwagi. Morreall i Sonn zręcznie tu jednak omijają wszelkie pułapki, trzymając się faktów, nie oceniając i nie oskarżając.
Czy argumenty autorów są trafne, przekonujące, prawdziwe? Są rzeczy, które każdy z czytelników musi rozstrzygnąć we własnym rozumku. I to jest właśnie piękne. Książka pokazuje problemy, których większość z nas nawet nie zauważa. Pozostawia z pytaniami, których sobie nie zadajemy, skłania do refleksji. Możemy ją przyjąć jeden do jednego, wtedy zaspokoi ona naszą ciekawość. Możemy też uznać ją za pretekst do dalszych przemyśleń i poszukiwań. Tak, czy siak – warto się zabrać za tę lekturę.
Czy więc Snoop-Dog (czy też Snoop-Lion) jest rastafarianinem? Czy „śmiejący się budda” jest faktycznie przedstawieniem Buddy? Czy „Dżihad” to święta wojna z niewiernymi? Czy Jezus był chrześcijaninem? Czy istniała papieżyca Joanna? Czy islamiści, judaiści i chrześcijanie wierzą w różnych bogów?
Zapraszam do lektury.
A co mamy myśleć o tych czarownicach, o których powiadają, że kolekcjonują męskie organy i to w wielkiej liczbie nieraz. Jak słyszeliśmy, mają ich nawet po dwadzieścia lub trzydzieści i trzymają je w ptasim gnieździe lub skrzynce, żywiąc owsem i pszenicą, a te biegają sobie niczym żywe stworzenia, jak opisywali liczni świadkowie. Niektórzy mówią, że to wszystko złudzenie, diabelską mocą uczynione, i mamienie zmysłów. Jeden człek opowiadał nam jednak, że gdy stracił swego członka, udał się po prośbie do znajomej wiedźmy. Ta dała mu się ubłagać i wskazała drzewo, na które kazała mu wejść, znaleźć gniazdo, gdzie je trzyma, i wybrać sobie któryś. Człowiek ów uczynił, co mu powiedziano, i istotnie znalazł w gnieździe kilkanaście wijących się organów, gdy jednak chciał wybrać największy, usłyszał głos czarownicy, że tego akurat wziąć nie może, bo to księdza proboszcza.
(Malleus Maleficarum cz. II, rozdział VII, pyt. I)