Przejdź do treści

Wyznania niekochania

  • przez

Jakiś czas temu, całkiem niedawno, ktoś z moich znajomych opowiadał mi następującą historię:

Znajomy siedzi przy stoliku w restauracji. Nieważne czy to on, czy ona, czy znajomy znajomego. Może ta scena w ogóle nie miała miejsca? Może rozgrywa się na setki sposobów w setkach miejsc codziennie?

Przy stoliku obok siedzi dwoje młodych ludzi. Kiedyś byśmy powiedzieli „zakochani”. Teraz nie wiem – para? Chłopak i dziewczyna? Dość powiedzieć, że byli przeciwnej płci i prawdopodobnie ich relacja była głębsza niż zwykła znajomość.

Wyobraź sobie więc, Czytelniku, parkę siedzącą przy stoliku w restauracji. Co robią? Patrzą sobie z lubością w oczy dyskretnie smerając się po nogach pod bardzo długim, zwisającym obrusem? Nie!

Oboje zatopieni są w swoich smartfonach. Na siebie nie zwracają nawet uwagi. Pomyślałby jakiś zramolały zwolennik relacji „w realu”, że to straszne, taka bezduszność, cyfryzacja stosunków międzyludzkich zbyt daleko idąca.

Jednak akcja się zagęszcza. W pewnym momencie on wstaje i bez słowa, bez najmniejszego spojrzenia na partnerkę – wychodzi z lokalu. Pozostawia ją złą, zdezorientowaną, z niezapłaconym rachunkiem (gentleman i gender tylko zaczynają się podobnie).

Mój znajomy nie wytrzymał. Podszedł do dziewczyny, aby zapytać o co chodzi.

– Właśnie ze mną zerwał – odpowiedziała, niechętnie odrywając wzrok od ekranu smartfona.

– Jak to? Przecież nawet się do siebie nie odezwaliście!

– Przez WhatsAppa.

Pomyślisz Czytelniku: „znak czasów”. Mój niezależny od woli umysł cofa się jednak dwadzieścia lat. Wyobraź sobie taką scenę:

Niech to będzie tym razem miłość na odległość. Byli razem w liceum, potem się rozjechali na studia w różne zakamarki Polski, ślubując sobie „miłość wzajemną, że za rok się spotkają i na zawsze ze sobą już będą”.

Niestety, życie studenckie to nie przelewki, a hormony buzują.

Tu należy się dygresja z wyjaśnieniem. W tamtym czasie abonamenty były drogie, nie było darmowych minut, czy SMS-ów. O internecie w komórce nikt na poważnie nie myślał, tym bardziej o czatach. Wysokie opłaty naliczane były za każdą rozpoczętą minutę rozmowy, z wyjątkiem…

Z wyjątkiem pierwszych pięciu sekund połączenia. Trudno powiedzieć jakie były intencje operatora, ale cała Polska prowadziła wtedy pięciosekundowe rozmowy.

Wróćmy zatem do naszych młodych studentów, którzy jak wiadomo groszem nie śmierdzą. On dzwoni do niej.

Wybiera numer. Sygnał.

– Tak? – Krótka i szybka zachęta w głośniku.

Stracili już około sekundy. Kciuk w pogotowiu spoczywa na przycisku z symbolem czerwonej słuchawki.

– Zrywam z tobą!

Kciuk naciska guzik kończący połączenie. Walące serce chce już wrócić do swoich sześćdziesięciu uderzeń na minutę.

Dzwonek (melodyjka monofoniczna), ale brak identyfikacji numeru (usługa dodatkowo płatna).

– Tak? – Jego szybkie, niedbale rzucone w mikrofon.

Nieźle, poniżej sekundy.

– Dlaczego?

Sygnał w słuchawce.

Wybieranie numeru. Ostatni wybierany – to tylko dwa klawisze. Jeszcze pamięta co miał powiedzieć.

– Tak?

– „Bo mi wypiłaś moje kakao”!

Dłuższa przerwa. Melodyjka.

– Tak?

– A ja wszystkie orgazmy udawałam!

Przycisk, przycisk, sygnał.

– Tak?

– Ja też udawałem!

Melodyjka.

– Co?!

– To ja cię rzucam! Mam innego.

Melodyjka.

– Czego jeszcze chcesz?!

– Stary, idziesz na piwo? – Jakiś dziwnie męski głos.

Melodyjka.

– Co?!

– Kochanie, przyjedziesz na weekend do domu?

Nerwy. Przycisk, przycisk, sygnał.

– Tak?

– Zdrajczyni!

Cholera! To był chyba głos matki. Przycisk…

– Tak?

– To nie do ciebie!

– Co…

Kurna! Teraz odebrał kumpel.

Dzwonek.

– Co nie do mnie?

Dzwonek.

– Synku, co się stało?

Dzwonek.

– Wracaj natychmiast do domu.

Dzwonek.

– To idziesz na to piwo?

Dzwonek. Dzwonek. Dzwonek.

Cisza.

Zupełnie przypadkiem telefon przeleciał parę metrów w kierunku okna, dziwnym trafem z brzękiem przeniknął dwie tafle szkła i wylądował na chodniku pod nogami przechodzącego dziekana. Dzwonek… bo telefony były wtedy pancerne.